września 26, 2020

Między Stronami: Wojna Makowa

Zacznijmy od tego, że uwielbiam czytać takie książki. Pierwszym skojarzeniem był dla mnie Szklany Tron Sarah J. Maas, ale trochę też Czas Żniw Samanthy Shannon, a także w dużej mierze świat Avatara (nie, nie chodzi mi o te niebieskie ludki). I wiadomo, debiuty bywają różne, czasem lepsze, czasem gorsze. Ale w tym wypadku mam wrażenie, że szum jaki Wojna Makowa zrobiła w świecie książkowym jest uzasadniony.

  Myślę, że największym atutem tej książki, jest wykreowany świat i jego historia. Najbardziej mnie fascynowały właśnie dzieje przedstawionych krajów i dlaczego wszystko potoczyło się tak a nie inaczej. Zwłaszcza, że mam przeczucie, że to czego dowiedzieliśmy się w pierwszym tomie to tylko wierzchołek góry lodowej i głównie z tego powodu nie mogę się doczekać kontynuacji. Z kolei jeśli chodzi o stronę wierzeń, religii i tak dalej to już zupełnie przepadłam. Niesamowicie podobało mi się przedstawienie tych wszystkich nadnaturalnych rzeczy, z czego na tą chwilę wciąż praktycznie nic nie wiemy o bogach i jaki mają wpływ na ludzi, co tylko wzmocniło moje zainteresowanie. A dodatkowym smaczkiem było to, że wszystko jest utrzymane w takim dalekowschodnim klimacie, z czym spotkałam się chyba po raz pierwszy, ale na pewno będę szukała tego więcej, bo świetnie się to czytało. Właśnie dlatego tak bardzo kojarzyło mi się to z Avatarem, który również jest wzorowany na wschodnich tradycjach i obyczajach.
Być odważnym jest łatwo. Znacznie trudniej zrozumieć, kiedy trzeba od walki odstąpić.
  Jeśli chodzi o bohaterów to w zasadzie nie można o nich zbyt dużo powiedzieć. Poza kilkoma silniej zarysowanymi postaciami to wszystkie pozostałe dostały bardzo mało "czasu antenowego" przez co miałam nawet problem, żeby niektórych sobie wyobrazić i zapamiętać ich imiona. Moim na tą chwilę ulubionych bohaterem na pewno jest Jiang, czyli jedna z lepiej nakreślonych postaci i mam nadzieję, że jeszcze go spotkamy w następnych częściach. 
Natomiast główna bohaterka Rin była dla mnie największą skazą. Z początku zapowiadała się genialnie. Uwielbiam takie bohaterki, które poznajemy kiedy są w najgorszym bagnie i siłą własnej pracy udaje im się z niego wygrzebać i nawet więcej. Ale w tym przypadku obawiam się, że im dalej w las tym gorzej. Przez sporą część książki miałam wrażenie, że autorka sama nie była przekonana w jaki sposób chce przedstawić Rin i bardzo niekonsekwentnie prowadziła jej rozwój (albo raczej w ogóle go nie prowadziła, bo tak w sumie to na koniec książki zachowuje się ona dokładnie tak samo co na początku, a może i nawet gorzej). Czytałam, że dużo ludzi uważa, że dopiero pod koniec główna bohaterka się wyrabia, ale ja zupełnie się z tym nie zgadzam. Książka jest podzielona na trzy części i to właśnie w pierwszej lubiłam ją najbardziej, czyli był to okres w akademii. Ale pewnie zastanawiacie się dlaczego aż tak bardzo jej nie lubię. Nie cierpię, kiedy główna postać podejmuje głupie, nieprzemyślane decyzje i zupełnie nie słucha się swojej intuicji. A to w przypadku Rin było na porządku dziennym. Ba, nie dość że podejmowała bardzo pochopne decyzje bez ich przemyślenia, to jeszcze była żywym oksymoronem. Tak jak powiedziałam, miałam wrażenie, że autorka nie miała zbytnio na nią pomysłu przez co czasem mamy super bystrą dziewczynę, która błyska inteligencją na prawo i lewo, a po chwili podejmuje najgłupszą decyzję z możliwych. Tak samo ogromnie nie podobał mi się jej stosunek do jej mistrza oraz do generalnie spraw duchowych, co szczególnie kłuło mnie w oczy w późniejszych częściach książki (zwłaszcza ostatniej). Do mistrza nie miała za grosz szacunku i zupełnie się nie zgadzała z tym czego ją nauczał, ale później było to sprzeczne z tym co mówiła. I najgorsze było dla mnie to, że w głowie miała tylko moc i potęgę, a nie obchodziło jej jakim kosztem je zdobędzie. Tak samo kompletnie nie słuchała się swojej intuicji (co już dla mnie było naprawdę szczytem. Dziewczyno, jak wiesz, że źle robisz, to po prostu tego nie rób!). Ogromnie mi to przeszkadzało i zniechęcało do dalszego czytania, także mam nadzieję, że w następnym tomie się to choć trochę zmieni.
  Ale koniec z tymi narzekaniami, teraz o przyjemniejszych rzeczach. Jeśli chodzi o oprawę graficzną to Fabryka Słów naprawdę się postarała. Sama okładka jest piękna (niezależnie czy mówimy o wersji kremowej z kobietą w czerwonej sukni czy o tej niebieskiej), ale środek to zupełnie inna bajka. Rzadko kiedy można znaleźć w książkach obrazki i te tutaj uznałam za ogromny atut. Po raz kolejny miałam skojarzenie z dalekim wschodem i mangami.

  Na samym początku powiedziałam, że debiuty wypadają różnie. Niektóre lepiej, a inne gorzej. Czy Wojna Makowa należy do pierwszej kategorii? Mimo pewnych zgrzytów (takich jak główna bohaterka), jestem zdecydowanie na tak. Jestem pewna, że przypadnie do gustu nie tylko fanom gatunku, ale też osobom, które po fantastykę raczej na co dzień nie sięgają. Ja już nie mogę się doczekać kolejnego tomu (ma wyjść u nas 14 października), a Was gorąco zachęcam do sprawdzenia tej pozycji.

Tytuł: Wojna Makowa
Autor: Rebecca F. Kuang
Wydawnictwo: Fabryka Snów
Ilość Stron: 640

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Marcenzje , Blogger